W czwartek, 22.10.2020 roku, rozpoczął się ogólnokrajowy protest. Od tamtego momentu (piszę te słowa pięć dni później) skala tego protestu cały czas rośnie. Tu, na blogu, nie będę zajmować stanowiska w tej sprawie (choć zaglądając na mój prywatny profil łatwo można się zorientować jakie ono jest). Piszę, żeby rzucić nieco światła na mechanizmy, które do tego doprowadziły. Tu nie chodzi o aborcję, a o prawo do samostanowienia.
Punkt wyjścia: wartości
Każda osoba kieruje się jakimiś wartościami. Nawet jeśli nie jesteśmy ich świadomi – i tak je posiadamy. Bazując na swoich wartościach zajmujemy pewne stanowiska w dyskusji i wywodzimy z nich swoje racje. Bardzo trafnie ujął to słynący z barwnego języka marszałek Piłsudski, mówiąc, że „racja jest jak dupa, każdy ma swoją”.
Podobnie naturalnym ludzkim odruchem jest uznawanie, że własne wartości są najlepsze. I takie zwykle są. Z małą uwagą: dla nas samych. Metaforycznie możemy myśleć o nich jako o ubraniu, które na siebie zakładamy. Jeśli jest dobrze dopasowane – czujemy się w nim komfortowo. Szczególnie jeśli wokół siebie mamy ludzi ubranych w podobnym stylu.
Problemy zaczynają się wtedy, gdy ktoś próbuje ubrać nas w ciuchy, które nie są nasze. Dostaliśmy je w spadku po starszym rodzeństwie czy wybrała je dla nas matka. Albo mamy na sobie coś, w czym czujemy się źle, ale godzimy się na to, żeby nie odstawać od innych osób, którymi jesteśmy otoczeni. Życie niesie ze sobą różne wyzwania.
Narcyzm i przemoc to nie ta droga
My, ludzie, różnimy się między sobą. Mamy różne wartości i potrzeby. Bez dyskusji, negocjacji i szukania kompromisu trudno byłoby nam budować zdrowe relacje. Próba zrozumienia perspektywy drugiego człowieka i traktowanie go z szacunkiem to coś, co powinno być standardem. Niestety nie jest. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą uznawać, że jedynie ich wartości są słuszne. Idąc dalej, roszczą sobie prawo do narzucania tych wartości innym. O ile takie chwilowe zaślepienie może zdarzyć się właściwie każdemu podczas kłótni, kiedy emocje biorą górę i wyłączają trzeźwy osąd, o tyle istnieją również osoby, dla których taka postawa jest ich normalnym stanem.
Aby uznawać własne wartości za lepsze i chcieć narzucać je innym, trzeba jednocześnie postrzegać siebie jako kogoś lepszego, kto ma szczególne prawa do określania co jest właściwe, a co nie, oraz wykazywać się brakiem empatii i nie próbować zrozumieć racji drugiej strony.
Przekonanie o własnej wielkości i brak empatii to cechy charakterystyczne dla narcyzmu. To również te same cechy, które zachęcają osoby narcystyczne do stosowania przemocy wtedy, gdy ktoś nie poddaje się ich woli. Wbrew potocznemu mniemaniu przemoc jest nie tylko wtedy, kiedy kogoś uderzę. Przemoc to także sytuacje, kiedy łamię czyjąś wolę i ograniczam prawo do samostanowienia w imię własnego interesu. To właśnie miało miejsce, kiedy Trybunał Konstytucyjny swoim wyrokiem złamał tak zwany kompromis aborcyjny. Co zresztą też odbyło się z naruszeniem prawa – polecam lekturę tekstu Filipa Raka.
Gdy bunt staje się naturalną reakcją
Noszące znamiona przemocy zachowania jednej strony wywołują określone reakcje strony drugiej. Gdy jestem za słaby, żeby asertywnie się obronić bądź gdy ucieczka nie jest możliwa, do wyboru pozostaje jedno z dwojga: uległość lub bunt. Uległość to opcja, którą wybieram, jeśli od autonomii ważniejsze jest dla mnie poczucie bezpieczeństwa i przynależności do grupy. Jeśli moja autonomia jest dla mnie ważniejsza – jedyną drogą jest bunt.
Tak właśnie rozumiem ten pożar, który w ostatnich dniach ogarnął Polskę. Kwestia aborcji to iskra rzucona na beczkę prochu. A walka toczy się o autonomię i prawo do samostanowienia. Jeśli jedna strona dyskursu konsekwentnie stosuje przemoc ograniczając drugiej prawo do zabierania głosu, obrony własnego stanowiska czy w ogóle do przedstawiania go, bunt jest tylko kwestią czasu. Ten czas nadszedł w czwartek, 22 października, Anno Domini 2020.
Treści czepiał się nie będę, w sumie nie ma czego, ale po cóż te pogrubienia i kolorki w tekście?!?
Kolorki są tam, gdzie zamieściłem linki do innych artykułów. A pogrubienia mają za zadanie pomagać w sytuacji, gdyby ktoś chciał szybko przebiec wzrokiem po tekście i wyłapać główne punkty.
Dzięki za komentarz, mam nadzieję, że odpowiedziałem.
Pozdrawiam serdecznie,
Przemek
Dzięki za odpowiedź, choć pytanie retorycznym było. Zdaniem moim i wygrubienia i kolory przeszkadzają tylko w odbiorze. Odczuwam je raczej jako niepotrzebne „wzmocnienie” treści niczym w prasie kolorowej.
Nie mi jednakowoż decydować o wyglądzie bloga.
Odpozdrawiam oczywiście.
Zgadzam się z tym, że bunt często wydaje się najlepszą opcją, ale zastanawiam się, czy skuteczny bunt i protest zawsze musi wiązać się z agresją? Agresja faktycznie będzie skuteczna, jeśli zależy nam na osiągnięciu krótkoterminowego, bardzo określonego celu (i bardzo mnie to ucieszy, jeśli uda się odwołać wyrok TK), ale długoterminowo nie doprowadzi do głębokiej zmiany świadomości społecznej, która moim zdaniem jest konieczna w Polsce, żeby podobne sytuacje się nie zdarzały. Zdaję sobie sprawę, że agresja wynika tutaj z bezsilności, długotrwałego przekraczania granic i ograniczania praw.
Ja czuję ogromną bezsilność w związku z tym, że zależy mi na tym, zeby w Polsce było w końcu dobrze i nie widzę opcji, żeby te protesty do tego doprowadziły. Z trudem obserwuję, jak obie strony przerzucają się oskarżeniami, traktując siebie nawzajem jako „wrogów” i „przeciwników”, coraz bardziej okopując się na swoich pozycjach. Chciałabym, żeby w końcu zdarzyło się coś, co choć odrobinę zmniejszy ten dystans, bo w końcu Polska to nie toksyczna rodzina, z którą możemy zerwać kontakt, tylko społeczeństwo, w którym mieszkamy i podejrzewam, że nadal chcemy mieszkać. Nie chcę dyskutować z tym artykułem, który napisałeś, może chciałabym przedstawić trochę inny punkt widzenia na tę sytuację i pokazać to trochę z innej strony. Wierzę, że istnieje trzecia droga i bardzo chciałabym ją znależć. Może niekoniecznie w kwestii aborcji – ogólnie w kwestii porozumienia w Polsce między „prawicą” a „lewicą”.
Dzięki Anno za ten komentarz. Też jestem zwolennikiem porozumienia i szukania trzeciej drogi. Bardzo niepokoi mnie ten podział w społeczeństwie. W mojej opinii emocji narosło tak wiele, że jesteśmy na granicy wojny domowej.
Sęk w tym, że do znalezienia trzeciej drogi potrzebna jest rozmowa. Twoja metafora z toksyczną rodziną jest w punkt. W zdrowych rodzinach czy zdrowych społeczeństwach kluczem jest równowaga sił. Chcąc ją zachować wzmacniamy stronę słabszą, nie silniejszą. Dopiero taka równowaga daje szanse na to, że zdanie każdej ze stron będzie tak samo brane pod uwagę. W moim domu realizujemy to na przykład w ten sposób, że kiedy poniesiony emocjami w sporze z moim pięcioletnim synem tracę równowagę i zaczynam wymuszać różne rzeczy, wtedy wkracza moja żona i mówi: „Tata, poczekaj! Posłuchaj Ignasia!”, i dalej: „Igi, powiedz o co chodzi”. On się czuje wysłuchany, ja mam czas ochłonąć i obudzić w sobie empatię, której przez emocje zabrakło.
W skali kraju i społeczeństwa w tym samym celu umówiliśmy się na trójpodział władzy, w którym władza sądownicza ma być niezależna od ustawodawczej i wykonawczej. Obecny (a właściwie poprzedni, bo to historia sprzed ostatnich wyborów) rząd zakłócił ten podział. To tak, jakby moja żona powiedziała naszemu synowi: „Ty się nie liczysz, masz się dostosować!”. To właśnie w takiej sytuacji zostaje mu tylko bunt i uległość.
Póki władza dzieli i nie ma jak się przed nią obronić, póty trzecia droga jest tylko mrzonką. W takim kontekście wypowiedź prymasa Polaka („Moralnym obowiązkiem chrześcijanina jest deeskalacja konfliktu, a nie jego wzmaganie”) jest dążeniem do porozumienia i światełkiem w tunelu. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego („Musimy bronić polskich kościołów za każdą cenę; wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła”) jest pogłębianiem tych podziałów. Niestety słowa Kaczyńskiego mają dużo większą moc oddziaływania, niż Polaka. Kaczyński sprawia wrażenie zapiekłego w swojej wizji i okopanego na pozycjach. Z osobą w takim stanie emocji po prostu nie da się usiąść do rozmowy. Brak empatii skutecznie uniemożliwi dogadanie się. Co w takim razie zostaje? Konsekwentne stawianie granic. Protesty zaczęły się nie po to, żeby zdobyć jakieś dodatkowe przywileje, ale żeby podtrzymać status quo.
Żeby trzecia droga była możliwa, najpierw potrzebujemy przywrócić równowagę sił. A da się to zrobić jedynie wzmacniając stronę słabszą.
Uff… Długa wypowiedź. Dzięki Anno – pomogłaś mi w ten sposób uporządkować własne myśli.
Pozdrawiam serdecznie,
Przemek
Bardzo dziękuję za odpowiedź. Chciałabym móc uwierzyć w to, że te protesty faktycznie przywrócą równowagę sił i doprowadzą do porozumienia. Mam jednak wrażenie, że przez agresję i przemoc możemy wywrzeć wpływ na władzę, ale zwykli Polacy popierający decyzję TK (którzy przecież też mają swoje racje i np. uważają, że robią coś dobrego – zakazując aborcji zapobiega się zabijaniu ludzi) raczej nie staną się bardziej chętni do współpracy. Być może jednak przez odzyskanie równowagi na płaszczyźnie politycznej i prawnej protestujący staną się bardziej widoczni w sferze publicznej, co pozwoli statystycznemu Polakowi bardziej zwrócić uwagę na ich sytuację. Najbardziej interesuje mnie to, jaki tego typu protesty będą miały wpływ na postawy społeczne, bo mam wrażenie, że to często właśnie stąd pochodzi największa i najtrwalsza zmiana. Przychodzą mi do głowy sufrażystki, które stosowały pokojowe protesty i mam wrażenie, że w ten sposób doprowadziły do bardzo trwałej zmiany. Zobaczymy, jakie długofalowe efekty będzie miała obecna sytuacja, bo znając sposób myślenia środowisk katolickich, prawicowych w Polsce (nie chodzi mi o partie polityczne) – obawiam się, że nienajlepsze. Mam nadzieję, że się mylę.
Tyle że sufrażystki nie stroniły od zachowań uznawanych za agresywne, a prasa zaczęła się o nich rozpisywać dopiero właśnie w reakcji na radykalne działania. Podobnie i u nas, pokojowe próby rozmowy ciągnęły się latami, ale nie przyniosły rezultatów. Wręcz przeciwnie. W wielu aspektach zakres wolności coraz bardziej się kurczy. Dopiero, gdy ktoś wychodzi na ulicę, to przyciąga uwagę opinii publicznej.
Też tak to widzę. Pokojowe próby działają wtedy, kiedy druga strona wyraża wolę porozumienia. Kiedy po drugiej stronie jest ktoś działający z pozycji siły trudno jest się porozumieć. Okazuje się, że te same mechanizmy, które działają w przypadkach przemocy domowej, działają też na poziomie kraju…
Chyba zostałam źle zrozumiana. „Pokojowy protest” to nie jest dla mnie akademicka dyskusja, a protesty na ulicach nie uznaję za agresywne czy „radykalne” same w sobie. Nic jednak nie usprawiedliwia nienawiści i wyzwisk. Natomiast każdy ma prawo do protestowania i stawiania granic. Jeśli jednak będziemy ofiarom czy pokrzywdzonym osobom przyznawać większe prawo do nienawiści i przemocy tylko dlatego, że są pokrzywdzone, to w ten sposób wpadniemy w błędny krąg samonakręcającej się spirali agresji (w który i tak zresztą już wpadliśmy w naszym społeczeństwie i mam wrażenie, że nie za szybko się z niego uwolnimy). Tak jak napisałam, wszystko zależy od tego, jaki mam cel – jednorazowe przeciwstawienie się niesprawiedliwej decyzji czy zmiana świadomości społecznej. Postawienie granic władzy czy przeciwdziałanie polaryzacji między ludźmi. Jak na razie widzę, że protesty miały w większości pozytywne efekty, ale to o czym piszę odnosi się też do działań aktywistów w ogóle. Możemy głośno krzyczeć, ale czy w ten sposób doprowadzimy do głębokiej zmany społecznej? Bo przecież ktoś wybrał taką władzę i to od tych ludzi tak naprawdę zależy, czy będzie ona rządzić Polską w przyszłości, czy nie. A prowokacje, agresja, „radykalne działania” często tylko zrażają do siebie ludzi z tej drugiej strony barykady. A przynajmniej ja tak to widzę, obserwując, co sie dzieje w Polsce. Podsumowując, popieram protesty, popieram stawianie granic w sytuacji, w której nasze granice są przekraczane, ale zwracam też uwagę na to, że jeśli chcemy długofalowej zmiany sytuacji u jej źródła, to musimy też wziąć pod uwagę sposób funkcjonowania ludzi, na których chcemy wpłynąć. I jaki wpływ mają na nich nasze działania. Jeśli ktoś ma inny pomysł, to super, ale ja nie widzę innego wyjścia.
Problem polega na tym, że inne sposoby się wyczerpały i okazały się nieskuteczne w stosunku do partii aktualnie rządzącej (paradoksalnie społeczeństwo jako takie szybko się liberalizuje). Partia większościowa nie reprezentuje poglądów większości. Cóż więc poozostaje? Zacisnąć zęby i myśleć o Polsce? Mamy tu do czynienia z oczywistą dysproporcją sił: protestujący, którzy mają tylko siebie i swoje środki (pragnę zauważyć, że media prywatne nie przekazują pełnej perspektywy protestujących, lecz tylko wycinki) kontra partia rządząca, która ma za sobą państwowy budżet, Parlament, policję, wojsko, sądy, media i Kościół. Jak więc mają mówić, aby ich usłyszano? To tak jakby zarzucać niewolnikom lub chłopom, że wszczynają bunt przeciwko panu-wyzyskiwaczowi. Jak niewolnik ma negocjować ze swoim panem?
Poza tym gdzie w protestach nienawiść? Ja w nich widzę przede wszystkim frustrację i samoobronę. Są hasła w stylu 'wara od mojej macicy’, 'idźcie stąd prędziutko’, ale nie ma haseł w stylu 'lgbt gwałcą dzieci’ albo 'uchodźcy to nieroby’. Wulgarna obrona własnych granic to nie jest jeszcze agresja. Chyba że masz na myśli jakieś inne hasła, których nie znam.
To władza postąpiła przemocowo wobec kobiet.
Mam wrażenie, że w tym momencie odpowiadasz samemu/samej sobie, zbijając argumenty, które masz w swojej głowie, nie adresując wcale tego, co ja napisałam. Powtarzam: popieram protesty i strajk kobiet. Popieram protestowanie przeciwko władzy. Nie oglądam „mediów prywatnych”. Zaskoczyło mnie to „szybko iberalizujące się społeczeństwo”, bo statystyki czy chociażby sondaże polityczne, które znam, mówią coś innego. Podobnie ostatnie wybory. Natomiast jeśli chodzi o decyzję Trybunału, to faktycznie nie odzwierciedla ona opinii większości. Jeśli chodzi o nienawiść – wulgaryzmy używane do samoobrony są chyba z definicji agresją. Natomiast podczas protestów padały takie hasła jak np. „Bosak to cwel” czy inne obraźliwe nawiązania do homoseksualizmu. Nie wspominając już o demolowaniu mienia publicznego.
Popieram Twoje stanowisko Anna, trzecia droga istnieje, tylko nie jest niestety medialna, bo ZŁE wiadomości łatwiej przyciągają uwagę a obecnie to uwaga jest kapitałem. Poza tym odkrycie i propagowanie trzeciej drogi wymaga wysokiej jakości umiejętności miękkich i dobrze rozwiniętego Trybu Zdrowego Dorosłego, a profilaktyka zdrowia psychicznego nie jest jeszcze niestety priorytetem naszego systemu edukacji. Można wyjść na ulice, by zwrócić uwagę społeczeństwa na komunikat jaki niesiemy. Proponuję by na sztandarach były hasła dające prawo do samostanowienia ORAZ zachęcające do empatii skierowanej na nienarodzone dzieci i wspierania rodziców, przy wychowywaniu przyszłych dorosłych. Warto pamiętać, że do zdrowo wychowanego dorosłego potrzebna jest zdrowe otoczenie („cała wioska”) Ten konflikt wg mnie pokazuje, że każda ze stron patrzy tylko na jedną ze stron monety. Prawo do stanowienia i własne szczęście z jednej strony a prawo do życia, empatia i miłosierdzie w stosunku do słabszych z drugiej (choć niestety postrzegana bardzo wybiórczo i traktowana raczej instrumentalnie.) Wierzę, że większość z nas może pójść za sztandarem na którym powiewają takie wartości jak ZDROWIE, SZCZĘŚCIE i EMPATIA, ale potrzebujemy systematycznej pracy, by każdego dnia coraz więcej osób w to wierzyło. Robi to się najlepiej zaczynając od samego siebie z jednej strony i po przez spieranie inicjatyw społecznych nastawianych na oświatę z drugiej strony.
Dzięki za wsparcie, marzę o tym, żeby wszystkim nam udało się kiedyś w ten sposób dojść do porozumienia, ale przede wszystkim do szacunku dla siebie nawzajem.